"Państwo P. zaniepokojeni zostali zniknięciem 7-letniego synka, który, bawiąc się w sobotę rano na skwerze w Alejach Jerozolimskich, ulotnił się bez wieści. Wszelkie poszukiwania malca nie doprowadzały do żadnego rezultatu, rodzice zaś w przewidywaniu smutnego wypadku byli zrozpaczeni.
Tymczasem w niedzielę około południa przychodzi telegram z Lublina od siostry pani P. treści następującej: „Wasz Józio jest u mnie zdrów i wesoły”.
Jakim sposobem siedmioletni dzieciak znalazł się w Lublinie, to było zagadką, która rozwiązała się wczoraj dopiero po przybyciu ciotki z siostrzeńcem.
Chłopiec kilkakrotnie naprzykrzał się rodzicom, aby go zabrali do ciotki mieszkającej w Lublinie, gdy zaś odmawiano mu tej przyjemności, postanowił sam odbyć podróż i bez długiego namysłu puścił się w drogę.
Tramwajem dojechał na dworzec kolei nadwiślańskiej, a że miał wszystkiego cztery złote pieniędzy, o kupnie biletu nie mógł wiec marzyć.
Jednakże przed odejściem pociągu zbliżył się do jednego z konduktorów i z pokorną minką oznajmił, że zgubił pieniądze dane mu na drogę, prosząc więc o bezpłatny przewóz, obiecał wynagrodzenie od cioci w Lublinie.
Konduktor znał dobrze nazwisko pani L., żony jednego z urzędników kolejowych i nieprzypuszczajac podstępu, zawiózł malca do Lublina.
Tutaj wszystko się wydało, a pani L. telegrafem zawiadomiła brata, przewidując niepokój rodziców...
Z małego a pomysłowego i odważnego awanturnika będzie może kiedyś znakomity podróżnik, ma bowiem talent i do odbywania podróży i do blagi w opowiadaniu zmyślonych przygód, jak owo zgubienie pieniędzy"